środa, 25 grudnia 2013

'jakby ktoś jej zgasił kiepa na duszy'

Nawet nie wiem od czego zacząć. Może spróbuję od tego, że zazdroszczę sobie, że potrafiłam tak zwięźle ubierać swoje rozbiegane myśli w słowa, które potem tak bardzo cieszyły moje oczy, nie wiem jak wasze. Trochę z przymrużeniem oka traktowałam myśl, że moje pisanie musi mieć smutek u źródła, inaczej się nie spieni. A tu proszę bardzo, jedyne lekarstwo, w którym na powrót próbuję się unurzać.
Miałam marzenie. A niektóre marzenia mają to do siebie, że nigdy nie powinny się spełnić. Powinno się je pielęgnować w sobie, czynić nieśmiałe kroki ku jego zrealizowaniu, otulać ciepłym pragnieniem jego spełnienia. Miło było przyglądać się z boku, jak wzrasta w nadziei, że przyjdzie dzień tryumfu. No i zaskoczyły mnie te kurewskie fanfary, nie wiadomo skąd w ogóle, dezorganizacja, dezorientacja, dezomorfina. Pięknie to smakuje, cieszy duszę i serce, i chce się więcej, i woła o jeszcze, ale to już tylko taki krzyk w pustą przestrzeń, a echo zatacza kręgi po pustym talerzu...

O czym ma marzyć człowiek, którego sen się spełnił?

Tutaj winien nastąpić ukłon w stronę Łony, on coś wiedział, coś przeczuwał, że to spieprzę, ale to takie nadawanie Morsem do ślepca.
"Po co łapać króliczka, skoro tak przyjemnie się go goni?"

A ja zamiast dziękować Panu Życiu, że posłał mi promienny uśmiech, dał coś specjalnego od siebie, chociaż na tamten moment, to ja tu siedzę i ględzę, i zrzędzę, i sądzę, że w jakiś sposób mnie to pokrzywdziło. Zero wdzięczności, a jeszcze wyrzut-balon. Nie żałuję, bo na całą drogę muszę mieć co włożyć do tego skromnego bagażu, ale chyba lepiej żyć z perspektywą, że więcej ma się przed sobą.
Tak bardzo chciałabym umieć powiedzieć, że kocham. Że cieszę się, że pomaga mi życie układać, a czasem i je rozpierdzielić na nowo. Że dobrze, że jest, że, że, że... Tyle tego jest. A jęzor pozwijany śpi.




Przecież próbuję.

niedziela, 7 kwietnia 2013

niejasności.


"I poszły spać moje oczy zmęczone, nakryte powiekami i rzęsami tak, że nawet najmniejszy ich pręcik nie miał śmiałości, by drgnąć. Tylko wciąż mącone pragnieniami tęczówki nie mogły zasnąć, bo Ty tańczyłeś jak oszalały przy błękitnym ich brzegu."

Tobie - Ja
14 czerwca 2012r.


Moje pokolenie cierpi na nadmuchaną literaturę. Najpierw rycerza z białego konia zrzucił wampir, teraz wyidealizowany sadomasochistyczny Gray. Oto nasz z chodnika upadek moralny. Bo kiedy niby mieliśmy się podnieść z tego mułu bez polotu, braku treści, stanąć na nogach i mocno oprzeć się na rzeczywistości? Prawda jest taka, że wolimy pozbyć się zahamowań, pognać myślami ku niebu, ku naszym pragnieniom. Tak bardzo lubimy marzyć o tym co nieosiągalne, nie do spełnienia. Noc nie jest już porą na sen. Noc stała się sanktuarium rozpaczliwych modłów, pragnień, marzeń, których nie zdołaliśmy zrealizować. Układamy cały dzień, miesiąc, życie zupełnie inaczej. Co jeśli wówczas bym go zatrzymała? Jeśli on zebrałby się, by powiedzieć to, na co oboje czekaliśmy? A gdyby tak ona potrafiła zrobić ten pierwszy krok? Może się mylę, może wcale nie chce wyciągać do mnie ręki? Rozczulające pytania, nowe gierki, puzzle, które po wschodzie słońca nie składają się w kolorowy obrazek. To my. Tylko dlaczego to wszystko wydaje nam się tak odległe, że nie dajemy sobie szansy na urzeczywistnienie choćby skrawka pięknych myśli naszej głowy?
Niekiedy sami podrzucamy sobie kłody pod nogi, mamiąc się złudnymi wyobrażeniami. Niestety, rzeczywistość zweryfikuje nasze żądania i z rechotem podsunie nam zapuszczonego pućka z 2c, zamiast doświadczonego, zniewalającego Adonisa. Oj, moje słodkie, wypudrowane kłamczuszki, takiemu właśnie powiedzcie, że wygląd się nie liczy. Że to osobowość stanowi to, przez co miękną wam kolana, a jego wiedza technologiczna nie pozwala wam spokojnie zmrużyć oka, nim nie doprowadzicie swoich ciał do niewinnych dreszczy. I niech wstanie ten, który powiedział, że kocha się za nic i nie istnieje żaden powód do miłości! "A niechże wyrwą temu kłamy jego plugawy język!" Jedne kochają ciemnych brunetów za niespotykane, niebieskie oczy i uroczy uśmiech. Inne tracą głowę dla mężczyzny w białej koszuli, jadącego w czarnym, lśniącym kabriolecie puszczającego oko znad okularów od Dolce. Jeszcze inne kochają za dobroć, oddanie i wierność. A co jeśli Ty zapytasz mnie kiedyś:
- Za co mnie kochasz?
Bez wahania odpowiem:
- Za darmo.

środa, 20 marca 2013

how do you manage?













Po dwóch piwach wszystko wygląda lepiej.

poniedziałek, 21 listopada 2011

powiem więcej: więcej nie mam.

I jak ja mam zaprzestać ciebie, kiedy nawet nocą jesteś obok mnie, mimo że śpisz oddalony o kilometry w obcym pokoju, wtulony w smukłą blondynkę?
Gdzie się tworzy dusza...

Echo rozsyłało moje wołanie na bezdenny świat. Rozniosło się i całe stało się celnym pociskiem wystrzelonym na oślep, w niebyt. Samotnie szybowało między planetami, ślizgało się po orbitach, czując chłód, nieżyt, pustkę, która zionie brakiem stworzenia. Rozbiło się o sumienia ze stali, żelazne bariery skrytych umysłów, rzeczywistość, w której "my" nigdy nie zaistniało. Rozdrobniło, zadudniło deszczem w pokrzywionych rynnach. Rozszczepiło na samodzielne, ideowe smużki. Smużki te obrastały dłuższy czas w pragnienia, zaszywały się w chęciach. Dzieje się. Na powrót zaczynają się przybliżać, spragnione siebie, łąknące złączenia, krążą już nieśmiało wokół siebie, o ciepło naprzemian błagając, jeszcze szeptem. Drżące niepewnie, na powrót zaczynają wierzyć. Czule, ale już nigdy tak jak przedtem, patrząc, ale jakby stojąc nieco dalej, po drugiej stonie srebrnych szkieł. Poruszają przestrzeń, trącają nieboskłonem, zrzucają w dół parę ciemnych gwiazdek. Już niedługo w ślad za nimi, po lekko przetartej ścieżce, po tchnieniu jutrzenki prześlizgnie się pierwszy pierwiastek jasności. Za jakiś czas, wzorem pierwszego zjedzie drugie i trzecie mgnienie, zaraz po nich posypie się złoty pył lśniącej bryzy. Trę językiem po aksamitnym podniebieniu. Piaskiem sypną nam w oczy, by cudownie rozpuścił się pod powiekami, by przygotował odrętwiałe, ślepe szpary na przyjęcie przyszłego blasku. I staną wszyscy w zadumie, a Ty będziesz stał pośród nich. Świat umilknie w zachwycie, stanie się kryształowym pryzmatem nowego serca. I odejdzie wreszcie napięcie, powietrze oczyści się przygotowane, by otulić ją swoją prostotą. I rozbłyśnie promień, tknie i przeszyje cię igłą, nicią ostrą, byś pozostał Ty, jako jeden, wybraniec, dla którego ośmiela się postawić pierwszy krok. Uniesie ją fala złotych włosów, miękkich, promiennych, czystszych niż aureola. Zejdzie światłem, ścieżkę świetlistą poprowadzi przed Ciebie, wejdzie w niebieskie uniesienie, rozpościeli taflę jedwabną, z twojego palca zdjemie pierścień, otrze twoje dłonie. Na niej ich ślad zostawisz, niech wszyscy dojrzą ciebie, któryś na wieki pieczęć odcisnął. I pojmiesz do czego przeznaczone było bijące głucho serce, poznasz dotyk świętej, zstępującej do życia, przypomnisz sobie rytm tańca zwilżonych warg. I skryjecie się przed szpiegowskim wzrokiem waszych cieni. Ty Ona. Niech nawet "i" nie staje wam na drodze.
- PUSTYnny kreator robi ci dobrze? - zapytałam. Zwróciła ku mnie zamglone oczy, grymas przeszywający jej twarz świadczył o tym, że nie robił tego najlepiej.
- Dobra, zabieram cię stąd. - powiedziałam i szarpnęłam ją za chudą rękę. Rzadkie, białe włoski stały dęba, musiała być bardzo przestraszona. Zdecydowałam, że doprowadzę ją do ładu w drodze do domu, szkoda było tracić czasu na ubieranie, podczas gdy on dyszał ciężko, okryty flanelowa narzutką. Chciałam jak najszybciej wyjść z tego podłego mieszkania, wymazać z pamięci obrzydliwy widok. Tego dnia pogoda nie była zwyczajna, jak przystało na tę porę roku. A może była taka na codzień, z małym haczykiem, bo kto wie, czy rzeczywiście zwracałam na nią uwagę. Co to kogo obchodzi, ja zajmuję sobie głowę innymi zmartwieniami. A tak już się jakoś utarło, że zmartwienia w głowach pojawiają się niezaleznie od pogody. W końcu jakoś doczłapałyśmy się do bloku, choć nie było łatwo. Z chodnika na chodnik ciągały nas napastliwe spojrzenia przechodniów. Co im do tego, że zapinam omdlałej nieznajomej rozporek? Ściągam szalik i owijam jej zmarzniętą, chudą szyję. Przyglądam się jej bladej twarzy, mocno zarysowanym kościom policzkowym i spiczastemu podbródkowi. Jest wyższa ode mnie o głowę. Prowadzę ją po schodach, na górę. Kiedy podchodzimy drzwi do mieszkania, jestem już nieco przemęczona, i mimo iż dziewczyna waży mniej ode mnie, to ja zaczynam się na niej podpierać. Wyjmuję kluczę z kieszeni jedną ręką, drugą cały czas trzymam jej ramię. Obejmuje mnie w pasie kościstą dłonią. Otwieram drzwi, wprowadzam ją do przedpokoju.  Zamykam za sobą.
- Czuj się jak u siebie. - wysiliłam się na uśmiech. Ściągnęłam buty i kurtkę, po czym poszłam do kuchni nastawić wodę. Troszkę zwlekałam, zanim zaczęłam do niej mówić o czymkolwiek. Myśli kotłowały się w mojej głowie, przesuwając niczym slajdy drastyczne obrazy, które już od dawna starałam się usunąć z mojej pamięci. Na początek powiedziała mi o swojej przeszłości, naziemięzstąpieniu i innych chorobach zakaźnych, które przechodziła, jako dziecko. Doszłam do paru interesujących wniosków, które tworzyły całkiem zgrabny element układanki. Tak czy siak, powzięłam ważną decyzję.
- Nazywasz się Sara i będziesz u mnie mieszkać. Od pewnego czasu, zrobiło się tu pusto. - powiedziałam dopijając swoją herbatę. Uśmiechnęła się delikatnie. Patrzyła cały czas na splecione palce u rąk, które niewinie trzymała na udach. Sprawiała wrażenie, jakby w ogóle nie była zaskoczona moją decyzją. To mnie ciut wybiło. Poprawiła swoje długie, jasne włosy. Mój Boże, jak ja jej zazdroszczę włosów blond...
- Obawiała się tego, że szybko znajdziesz sobie zastępstwo - szepnęła. Tego było za wiele.
- Jak to się stało? - zapytałam, zebrawszy w sobie odwagę.
 "Nie będę więcej czekać, wypatrywać cię, cieszyć się przypadkowymi zetknięciami dłoni. Zaraz wychodzę, ale jeśli kiedykolwiek przez tył głowy przeszła ci myśl, że mogłoby być inaczej niż jest, to proszę, wykorzystaj to. Zamykam oczy i znów czekam. Zżeram nerwy, zaciskam dłonie, marszczę czoło."
Otwieram okno, chcę przewietrzyć pokój. Bardzo lubię zapach zimy, szkoda, że nie ma takich świeczek, ani kadzidełek. Ściągam z ramienia długi, złoty włos i zrzucam go na drewnianą podłogę. Gaszę światło. A w głowie już tylko jedna chęć, by więcej nie pisać o miłości. Prościej, by więcej nie pisać.


Nic z tego nie rozumiem.

wtorek, 15 listopada 2011

żebym się nie mógł w głęboką wodę rzucić.

czym musiałabym przemyć
w niepogodę szare oczy, czerwieniące się nos, czoło i policzki zawsze, gdy najbradziej chciałabym ukryć swoje myśli, poplątane włosy podniszczone, niekształtne piersi z o ironio ładniejszymi brodawkami, pępek-kreskę, uda zbyt masywne, wciąż trzymające się ciała, wiecznie przekrzywioną prawą stopę, chód prężny, szybki, przez małe ciało komiczny, niezwięzłość słów, urywkowość wygranego spojrzenia, uśmiech sztucznie wyprofilowany, jak i każdy por mojej skóry,
by obmyć się całą z twojego odbicia, Animusie?


m.a., 

plecy zdrapać, za nogi, za kark rwać w górę, do słońca, do łez wysuszeń, do intymnych wzruszeń. wyciągaj mnie z tej głębii, wyżmij mnie, wyciśnij ze mnie ostatnie krople wybujałej wyobraźni, wyrywaj mnie ze szponów, kantów, jaskiń, nie chcę już żyć oszukując mrok raka żarówką, wykuwaj mnie na powrót w słońca marmurze, bym nie tylko odbijać, ale i dawać mogła światło.

obawiam się, że pewnego dnia będzie mi już wszystko jedno.

wtorek, 8 listopada 2011

'są rzeczy, których po prostu nie można...'

Może i potrafię ubrać swe myśli w abstrakcyjną prozę, ale wyższość w wyrazistości uczuć oddaję poezji. Aleksandro K. - po raz kolejny przybliżasz mą upragnioną nieosiągalność.


Przed sobą uciekam
wgłąb kadru -
donikąd
w dal nieokreśloną
gdy zniknął mi z oczu
cyrk Chaplinowski

Stos kart scenariusza
wiatr porozrzucał
jak grać bez wskazówek
jak żyć bez miłości
...gdy zniknął mi z oczu
cyrk Chaplinowski

Jak pięknie by było
uchwycić ją w locie
choć miałaby we mnie
żyć krótko jak motyl

Nieosiągalny
balonik z helem
z dziecięcej rączki
wyślizgnął się nagle...

Jak dziecko - bezradna
cień kulą u nogi
gdzieś zniknął mi z oczu
cyrk Chaplinowski...



Już nie potrzeba jej słodkich nut.
Przymyka powieki,
smyczkiem sunie po języku pełnym
skrywanych melodii.
Nikomu niezadedykowanych pieśni.
I pieści.
Do takich myśli nie podobnam.

wtorek, 1 listopada 2011

jesienne wydumanie

wiesz, robi się zimno.
wszystko powoli umiera,
by nie odrodzić się na nowo.
boję się, że zmarznę.
naprawdę, bardzo się boję.
stąpam. wydłubuję siarkę spod paznokci u stóp. piekielne zapałki. przecież w niebie też palą się świece. wpatruję się w zrozpaczone niebo i wciąż mam wrażenie, że coś mi umknęło. nieznacznie. opatrznie. gwiazdozbiór wielkiej kurwy. wróżyć z czegoś takiego nie sposób. nie mam dłoni. drapię się samymi paznokciami, z głowy odpadają łuski. łupinki orzechów. płynę w takiej, w dzień jak codzień i wtedy zaczynam myśleć o tobie. wszystko przed nami. rozpościera się czerwony dywan, ptaszki wydziobują z niego okruszki. i gdzie my teraz pójdziemy? na pewno nie do kina. odpalam kolejną zapałkę i myślę 'a niech stracę'. gdzieś na bitumicznej drodze narysowałam ci drogowskaz. i tak ze dwadzieścia razy! Teraz będzie raz. dla nas. razrazraz dwa trzy. gonisz ty.